Aleksandr Zinowiew: Wielkimi krokami zbliża się epoka postdemokratyczna

Dziennik Gazeta Prawna, 05.11.2007

Zdaniem dawnego dysydenta Aleksandra Zinowiewa sytuację w dzisiejszej Rosji można opisać jednym słowem: degradacja; społeczeństwo jest totalnie zdemoralizowane, gospodarka znajduje się w stanie upadku spowodowanym m.in. dziką prywatyzacją. Do tego dochodzi ujemny przyrost naturalny oraz „klerykalizacja” – polityczna ofensywa prawosławia, które w obecnej postaci jest jedynie anachroniczną ideologią służącą interesom władzy. Deklarowane przez Władimira Putina odnowienie rosyjskiej państwowości sprowadza się do działań pozorowanych. Zinowiew twierdzi: „Dla mnie Putin to kontynuator jelcynizmu. Nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co deklaruje. To jest wszystko robione na pokaz i nie dotyka głębi problemu. Nic poważnego za tymi ruchami się nie kryje”.

Filip Memches: W latach 70. zasłynął pan jako autor terminu „homo sovieticus” i książki o tym samym tytule. Określenie to charakteryzowało mentalność ludzi uformowanych w społeczeństwie radzieckim. Cechowała ich swoista dialektyka myślenia: są jednocześnie zwolennikami reżimu i jego kontestatorami. Ta dwoistość sprawia z kolei, że pogardzają samymi sobą. Czy termin ten pozostaje nadal aktualny?

Aleksander Zinowiew*: W dzisiejszej Rosji pojęcie to straciło sens. „Homo sovieticus” jest określeniem stosowanym przeze mnie wobec człowieka, który wyrósł i ukształtował się w ramach społeczeństwa komunistycznego. A tego społeczeństwa już nie ma, zostało rozbite – i w Rosji powstały zupełnie inne warunki…

Przecież od rozpadu ZSRR upłynęło niecałe 15 lat. Czyżby „homo sovieticus” po prostu się ulotnił?

Trzeba podkreślić, że w ZSRR „homo sovieticus” podtrzymywany był przy życiu w znacznym stopniu sztucznie. Podejmowano ogromne wysiłki, by ten typ utrwalać i zachowywać. Jednak on się nawet nie zdążył należycie ukształtować. Rosja doświadczała wtedy olbrzymich przemian. Podczas II wojny światowej wybito całe pokolenia. Zostały zerwane więzi międzypokoleniowe. Potem w latach powojennych nastąpiła poważna degradacja substancji ludzkiej. To wszystko sprawia, że typ „homo sovieticus” był wbrew pozorom bardzo słaby i niestabilny, a po kolejnych dramatycznych przemianach zostało z niego na tyle mało, że w żaden sposób nie określa on zachowań dzisiejszych Rosjan. Są oni w znacznie większym stopniu poddani wpływom nowych warunków: z jednej strony tego, co niesie Zachód, z drugiej – reanimacji przedrewolucyjnego feudalizmu. Bo przecież następuje silny proces reanimacji przedrewolucyjnych form życia. W tej nowej mieszaninie „homo sovieticus” rozpuścił się i zniknął. Teraz Rosjanie – w znaczeniu nie etnicznym, lecz szerszym, jako mieszkańcy Rosji – znajdują się w takim stanie, iż mówienie o jakimkolwiek typie ludzkim nie ma sensu. Są tak zdemoralizowani, że trudno rozpatrywać ich jako ludzi społecznie normalnych.

Ale przecież Władimir Putin poprzez swą politykę historyczną próbuje dokonać rewaluacji epoki radzieckiej, a także na swój sposób zdefiniować i ustabilizować dzisiejsze rosyjskie społeczeństwo. Obecny prezydent przywrócił dawny hymn i – jak to się w Rosji mówi – „zrzucił z rosyjskiej klasy politycznej wór pokutny, który za zbrodnie przeszłości nosiła w czasach Borysa Jelcyna”.

Dla mnie Putin to kontynuator jelcynizmu. Nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co deklaruje. To wszystko robione jest na pokaz i nie dotyka głębi problemu. Nic poważnego za tymi ruchami się nie kryje. W Rosji nadal następuje degradacja substancji ludzkiej. Dotyczy to choćby systemu wychowania, edukacji. Warto przypomnieć, że Rosja w czasach radzieckich była krajem ateistycznym. Panowała w niej świecka ideologia. Teraz Rosjanom narzuca się ideologię religijną – w dodatku w jej najbardziej prymitywnej, średniowiecznej postaci. Oczekiwanie, że uda się zachować niektóre elementy sowieckości i pogodzić je z jakimiś elementami świata współczesnego, jest bezproduktywne. One się wzajemnie wykluczają.

A budowa gazociągu niemiecko-rosyjskiego na dnie Bałtyku? A walka z oligarchami i odzyskiwanie przez państwo przemysłu? Czy wreszcie obecny wzrost gospodarczy? Nie są to dla pana dowody, że za prezydentury Putina Rosja wychodzi z kryzysu?

Proszę nie przesadzać z tymi zjawiskami. To tylko świat wirtualny. W porównaniu z krachem, jaki nastąpił w Rosji, to drobiazgi. Kraj, który zaczął się utrzymywać z gazu i nafty, już przez sam ten fakt skazany jest na żałosną przyszłość. Traci suwerenność. ZSRR był potęgą przemysłową. Przemysł, który się zachował z tamtych czasów, został zupełnie zniszczony. Już go praktycznie nie ma. To, co nazwano sukcesem gospodarczym, wiąże się z ubożeniem społeczeństwa, upadkiem fabryk – ten sukces ma wymiar wyłącznie symboliczny, teoretyczny. Walka z oligarchami? A co to znaczy? Przecież to nie jest walka z reżimem oligarchicznym, lecz z ludźmi niewygodnymi dla władzy. Poza tym prywatyzacja toczy się w najlepsze. Nikt jej nie weryfikuje. Liczenie więc na jakieś radykalne zmiany jest bez sensu. Liczba ludności Rosji się kurczy. Z każdym rokiem jest nas o milion mniej. Taka sama jest liczba dzieci porzucanych przez rodziców.

Jednak w Polsce odnosimy wrażenie – i, co tu dużo mówić, wiążą się z tym nasze obawy – że Rosja odzyskuje dawną imperialną potęgę.

Społeczeństwo okresu radzieckiego przyjąłem dzielić na dwie części: społecznie użyteczną i społecznie nieużyteczną. W epoce radzieckiej proporcje były takie: 85 proc. ludności należało do części użytecznej, 15 – nieużytecznej. Teraz te proporcje są odwrotne. Proszę pospacerować po Moskwie, przejść się po sklepach, po firmach. Aparat biurokratyczny jest w dzisiejszej Rosji ze dwa razy większy, niż był w całym Związku Radzieckim. W samej tylko ochronie firm prywatnych pracuje ponad milion młodych, zdrowych ludzi. Czyli więcej niż w armii rosyjskiej. Zresztą w armii takich zdrowych ludzi nie ma. Oczywiście jest pułk reprezentacyjny, ale to, jak w carskich czasach, fasada. I taki teatr urządza się w kraju, gdzie ludzie głodują.

Co zatem jest dla pana przykładem „degradacji substancji ludzkiej” w Rosji?

Przestępczość i upadek moralny. Proszę pooglądać przez kilka dni telewizję rosyjską. Z ekranu płynie cyniczna, systematyczna pochwała przemocy. W Rosji ludziom narzuca się coś, czego już nawet na Zachodzie się wstydzą. W krajach zachodnich określony styl życia kształtował się przez stulecia (choć i tam mamy dziś do czynienia z degradacją). Tymczasem Rosja przez 70 lat funkcjonowała w komunizmie, systemie zupełnie szczególnym. Potem nastąpił błyskawiczny krach komunizmu i Rosjanom zaczęto narzucać inny styl życia, będący całkowitą negacją radzieckiego. Z kolei mówienie o „narodzie rosyjskim” – w sensie etnicznym – też nie ma sensu. Tego narodu po prostu nie ma. Są jeszcze jacyś ludzie, pozostały jakieś nawyki, lecz ludność Rosji nie zachowuje się już jak naród, jak pewna całość.

„Homo sovieticus” został więc wyparty przez „homo occidentalis” czy też może przez jego kiepską, peryferyjną imitację?

W czasach radzieckich, gdy używałem pojęcia „homo sovieticus”, miało miejsce formowanie się społeczności ponadnarodowościowej. Przedstawiciele mojego pokolenia nie doświadczali poczucia przynależności do jakiejś konkretnej grupy etnicznej. Doświadczaliśmy swej tożsamości jako ludzie radzieccy. Myślę, że problemy narodowościowe były rozwiązane w epoce radzieckiej lepiej niż gdziekolwiek i kiedykolwiek. To zostało zburzone. I mamy mnóstwo ludzi oszpeconych tym przełomem. A obecna okcydentalizacja Rosji to istotnie zabieg jedynie imitacyjny, a nie naturalny proces historyczny. Człowiek zachodni – powtarzam – kształtował się przez wieki. W Rosji naturalnego charakteru temu procesowi brak. Po prostu społeczeństwo uległo rozpadowi. Pojawił się chaos. Z porażającą szybkością odrodziły się waśnie międzyetniczne, np. między Rosjanami a Ukraińcami. W dodatku są one wywoływane sztucznie.

Czy pana zdaniem Rosja powinna była zatem podążyć inną drogą, choćby tą, którą kroczą Chiny: zachować system monopartyjny i maksymalne ograniczenie swobód obywatelskich przy jednoczesnym wprowadzaniu kapitalistycznych reguł gry?

Sądzę, że Chiny pójdą ścieżką ewolucji, którą niegdyś podążał Związek Radziecki. Tyle że w ZSRR władza sama zaczęła obalać panujący system, co w Chinach nie nastąpiło. Ale chcę tu zwrócić uwagę na pewne prawidłowości społeczne. We współczesnych warunkach wspólnota licząca poniżej 100 mln osób nie może zachować suwerenności. Jedną z przyczyn integracji europejskiej jest to, że żaden naród na tym kontynencie nie jest już w stanie samodzielnie sprostać wymogom suwerenności. Ale jest i maksymalna granica – gdy wspólnota okazuje się zbyt duża. Właśnie w Chinach tę granicę przekroczono. Jestem przekonany, iż w przyszłości – nie wiem, ile jeszcze dziesięcioleci upłynie – Chiny rozpadną się tak samo jak ZSRR. Proszę zwrócić uwagę na liczbę ludności Chin. Ilu w takim kraju musi być urzędników, by mógł normalnie funkcjonować? Setki milionów, minimum 300 mln osób! I teraz osoby te trzeba wyposażyć: potrzebują mieszkań, lodówek, telewizorów, samochodów i innych dóbr. Chinami zachwycają się ci, którzy nie znają prawdziwej sytuacji tego kraju. By Chiny choć trochę zbliżyły się do poziomu Zachodu, potrzebne są im zasoby i środki, których nie może dać nie tylko cała planeta, lecz i 10 takich planet jak Ziemia. Jedną z przyczyn upadku ZSRR było to, że system władzy stracił zdolność kontroli swego terytorium. Dziś Rosja nie może utrzymać tak dużego obszaru, jaki jeszcze posiada, i wszystkiego, co się na nim znajduje. Podobnie jest z Chinami.

Rosję czeka więc rozpad?

Tak. I nie rozpadła się jeszcze nie dlatego, że dzielnie się przed tym broni, lecz z innego powodu: jej rozpad jest nie na rękę globalizującemu się nadspołeczeństwu. Rosjanie sami występują jako strażnicy globalizacji we własnym kraju. I te same czynniki działają w przypadku takiego giganta jak Chiny. Natomiast Rosja nie jest już w stanie wykorzystać modelu chińskiego jako wzoru. Elita rosyjska nie rozumie, co dzieje się w jej kraju.

Krytykuje pan odrodzenie religijne w Rosji.

Niczego nie krytykuję. Jedynie konstatuję fakty. Nie mówię, że coś jest złe lub dobre. W Rosji odbywa się świadoma, sztuczna reanimacja prawosławia, z udziałem wszystkich liczących się sił politycznych. W rzeczywistości prawosławie przyjmuje rolę ideologii państwowej, i w znacznym stopniu tę rolę pełni. Obserwując bliżej życie wewnętrzne Rosji, zobaczyłby pan, że wszystko, co się obecnie dzieje, to wtargnięcie prawosławia w toczące się procesy. Rozdział Kościoła od państwa – zjawisko typowe dla Zachodu – w rzeczywistości u nas nie obowiązuje. W tej chwili Rosja to biurokratyczne, policyjne i klerykalne państwo.

Klerykalne?

Proces, o którym mówiłem w odniesieniu do Rosji, toczy się również na Zachodzie, lecz dużo słabiej. W Rosji odbywa się niemal jawne kształtowanie społeczeństwa klerykalnego. Prezydent jest tego żywym dowodem. Niemal wszyscy byli komuniści prezentują się jako wierzący, co nie znaczy, że ich wiara jest głęboka. To stało się po prostu formą zachowań społecznych. I w znacznym stopniu ludzie tutaj udają. Jednocześnie ma miejsce zjawisko totalnego ogłupienia mas ludności. Procesy zachodzące na skalę globalną angażują takie masy ludzi, że mimowolnie dochodzi do obniżenia poziomu intelektualnego i degradacji wielu innych cech ludzkich. W związku z tym naturalne jest ożywienie wszelkiej religijności. Aktywizują się sekty, w tym choćby scjentolodzy. Dynamizują się parareligijne ruchy społeczne. Widać silną tendencję zwrotu ku przeszłości.

Wielu współczesnych intelektualistów katolickich twierdzi jednak, że sojusznikiem oświecenia w batalii przeciw radykalnej postmodernie czy irracjonalizmowi New Age’u jest właśnie chrześcijaństwo. Mówi się o sojuszu rozumu i wiary.

W świecie istotnie trwa ofensywa pseudoreligijności. I rzecz jasna chrześcijaństwo, w tym prawosławie i katolicyzm, wykorzysta każdy pretekst, by umocnić swe pozycje w walce przeciw temu zjawisku. Ale to nie znaczy, że takie odrodzenie religijne wiąże się z postępem. W Rosji także prawosławie kreuje swój wizerunek jako religii ocalającej od obskurantyzmu. Ale ono samo jest obskuranckie. Dotyczy to także katolicyzmu. Nie nawołuję do działań skierowanych przeciw religii. Nie jestem politykiem. Ale dostrzegam fakty: wielkie religie świata przeżywają odrodzenie i zawdzięczają to również temu, że stoją w opozycji wobec czarów, szamanizmu, wróżbiarstwa – będących jeszcze prymitywniejszą odmianą kultu. Runęła najsilniejsza w historii ludzkości obywatelska, niereligijna ideologia: marksizm-leninizm. Ideologia ta upadła nie tylko w Rosji, lecz i w świecie zachodnim. Tymczasem ludzkość nie wypracowała na skalę globalną żadnej innej ogólnie przyjętej ideologii, która legitymizowałaby się wysokim poziomem intelektualnym i była bardziej efektywna. Pojawiła się ideologiczna równia pochyła, nadszedł ideologiczny chaos, kompletne zagubienie. Jeśli w marksizmie-leninizmie brać pod uwagę aspekt ateistyczny, ideologia sowiecka rzeczywiście poniosła klęskę. A jej konsekwencją jest umocnienie się ideologii religijnej. Obecnie nie widzę sił zdolnych doprowadzić do tego, by obywatelska, niereligijna ideologia odzyskała status, który miała do niedawna. Znajduje się wciąż w stanie kryzysu.

W latach 90. zaczął pan sporo pisać o globalizacji i okcydentalizacji Rosji. Można pomyśleć, że to jedno i to samo – kolonizacja Rosji przez globalne instytucje Zachodu – ale jednak dokonuje pan rozróżnienia tych pojęć.

Procesy te mają miejsce równolegle i niejednokrotnie na siebie zachodzą. Okcydentalizacja polega na narzucaniu krajom niezachodnim pewnego systemu społecznego. Można to obserwować w Rosji, w Polsce zresztą też. Wybory prezydenckie, parlamentarne, system wielopartyjny – zjawiska te są elementami zachodniej kultury politycznej. Globalizacja natomiast to proces podboju planety przez określone organizacje i instytucje. Na czele tego procesu stoją USA oraz inne państwa NATO. Rezultatem globalizacji jest integracja globalnej gospodarki światowej, globalnych środków masowego przekazu, globalnych systemów komunikacji. Gdy mówię, że mamy do czynienia z globalizacją, wymieniam podmioty, które ją realizują. I takim podmiotem jest „nadspołeczeństwo”, powstałe ponad państwami zachodnimi, w tym i ponad USA. Metropolia tego nadspołeczeństwa znajduje się w USA i dlatego cały proces może się jawić jako amerykanizacja, choć naród amerykański nie jest podmiotem tych zmian. Nie można sprowadzać globalizacji do amerykanizacji, gdyż chodzi tu o jednoczenie rozmaitych narodów, różnych struktur społecznych w jedną całość. Z tego powstaje coś, co nazywam „globalnym człekowiskiem” (neologizm od „mrowisko”). Natomiast okcydentalizacja zmienia na modłę zachodnią strukturę społeczną pojedynczych państw.

Jakiego rodzaju instytucje realizują proces globalizacyjny?

Wyodrębnienie w tym procesie jakichś struktur czy podmiotów jest trudne. Postawmy sprawę następująco: kto jawi się jako inicjator globalizacji, żywi ją, realizuje, kontroluje, ukierunkowuje? To oczywiste: nadspołeczeństwo. Jednoczy ono potężne siły: międzynarodowe korporacje, największe banki, wpływowe organizacje polityczne, siły zbrojne, wszelkiego rodzaju porozumienia międzynarodowe. Po drodze mamy rozmaite etapy pośrednie. Np. UE istnieje i umacnia się, jednak także ona włączona jest w proces globalizacji i rozwija się w znacznym stopniu jako część tego procesu. Ale jednocześnie integracja europejska nie jest tak po prostu elementem globalizacji. To coś, co pozostaje z globalizacją w konflikcie – ponieważ UE dąży, co się daje zauważyć, do samodzielności, chciałaby zachować własne parametry ładu społecznego…

Jak zatem objaśniłby pan stosunki między Unią a USA, panujące między nimi napięcie?

Integracja europejska jest pod pewnymi względami protestem przeciw globalizacji. Proszę sobie teraz wyobrazić: nagle wybuchają jakieś światowe kataklizmy. I to nadspołeczeństwo, o którym mówię, nie jest zdolne utrzymać procesu globalizacji pod swą kontrolą. Co się wtedy zdarzy? Wówczas wspólnota europejska będzie błyskawicznie walczyć o swoją suwerenność. I zechce się jak najszybciej wyzwolić spod wpływów amerykańskich. To przecież określona prawidłowość, niezależnie od tego, jakie byłyby europejsko-amerykańskie stosunki. Europa spodziewa się, że USA dotknie jakiś kryzys, że zostaną osłabione. To naiwność. Sądzę, że przez najbliższe 10 lat procesami dominującymi będą globalizacja oraz jedna z jej postaci – amerykanizacja. Już teraz następuje z jednej strony amerykanizacja wspólnoty europejskiej, z drugiej zaś – wspólnota ta staje się suwerenem. Zjawiska te występują równocześnie. I tu możliwe są wahania: to w jedną stronę, to w drugą. Ale póki na arenie międzynarodowej występują takie podmioty jak Chiny czy świat arabsko-muzułmański, i nie nastąpi przełom na miarę upadku ZSRR, dominującym procesem pozostanie globalizacja w amerykanizującym wydaniu oraz europeizacja krajów nieeuropejskich.

W roku 1999 po dwóch dekadach pobytu na emigracji powrócił pan do Rosji. Media informowały, że pański spektakularny powrót był wyrazem protestu przeciw antyserbskiej polityce państw zachodnich w sprawie Kosowa.

Decyzja dojrzewała już wcześniej, a to było raczej impulsem. Zwróciłem wtedy na siebie uwagę, także „Le Monde” opublikował mój artykuł. To był zapis mojego wystąpienia w Belgradzie. Określiłem w nim wojnę na Bałkanach jako wojnę przeciw demokracji i Europie Zachodniej. I ten punkt widzenia podtrzymuję do dziś. Globalne nadspołeczeństwo, o którym mówiłem, prowadzi batalię przeciw cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Proces rozkładu tej cywilizacji trwa.

Ale w krajach dawnej Jugosławii interweniowała przecież cała koalicja państw zachodnich.

Co to znaczy koalicja państw zachodnich? Przecież w takich wojnach nie bierze udziału cała ludność Francji, Włoch, Niemiec itd. Wojny te prowadzą określone kręgi władzy przy niezbyt dużym zaangażowaniu obywateli tych państw. To samo dzieje się w USA. Przecież przeważająca część Amerykanów jest przeciwna tego typu działaniom. A gdy mówi się, że państwa zachodnie albo USA robią to czy tamto, wyobrażamy sobie tego typu akcje jako efekt jednogłośnej decyzji całego społeczeństwa. A tak nie jest. Obserwujemy schyłek „cywilizacji zachodnioeuropejskiej”. Jego najbardziej wyraziste symptomy to nasilenie tendencji amerykanizacyjnych, osłabienie zachodnioeuropejskich suwerennych państw narodowych i kształtowanie się rozmaitych instytucji gospodarczych, kulturowych o zasięgu globalnym, wychodzących poza granice tych państw. Za to wszystko Zachód słono zapłaci. Co do Europy Zachodniej, jej sytuacja najbardziej mnie boli. Po prostu uważam cywilizację zachodnioeuropejską nie za jedną z wielu cywilizacji, lecz za jedyną cywilizację. Wszystko pozostałe to nie są cywilizacje, ale relikty przeszłości. Gdy cywilizacja zachodnioeuropejska zostanie skutecznie osłabiona i w konsekwencji zburzona, będzie to objawem nadchodzącej zagłady ludzkości.

Czy to oznacza, że warto było występować w obronie kogoś takiego jak Slobodan Milosević?

Oczywiście, nie. To nie o niego przecież tu chodzi. Rzecz dotyczy podmiotów działających w Europie, tego, co one robią, jak oddziałują na proces światowy. To są amerykańskie siły zbrojne, banki, polityczne instytucje. Weźmy wojnę w Iraku. Amerykanie tam weszli i stamtąd nie wyjdą. Tak się dzieje również z innymi rejonami planety. Trwa już pierwsza ofensywa nowej wojny światowej, która – jak mi się zdaje – weszła już w stadium gorące. To wojna prowadzona przez te wszystkie organizacje, które realizują globalizację, amerykanizację, okcydentalizację.

W latach 90. pojawiły się głosy, że z antysowieckiego dysydenta zmienił się pan w narodowobolszewickiego „wieszatiela”. Nie szczędził pan ostrych słów pierestrojce, transformacji ustrojowej, polityce Zachodu, w pańskich publikacjach można było dostrzec nostalgiczne tony pod adresem rzeczywistości sowieckiej.

Nazywano mnie już i nacjonalistą, i rusofobem. Zdarzało mi się być syjonistą, ale także antysemitą. Przypisywano mi, co tylko się dało. W rzeczywistości nigdy nie byłem narodowym bolszewikiem. Nigdy z nikim się nie wiązałem. Moja pozycja była zawsze bardzo prosta: jestem suwerennym państwem jednego człowieka. I tego wciąż się trzymam. Do nikogo się nie przyłączam, do żadnych partii. Jestem tylko badaczem. Czy pan to rozumie? Czy mógłby pan znaleźć w Rosji jakiegoś człowieka ze świata polityki, który zachowywałby się tak samo jak ja? Wątpię.

Jednak w naszej rozmowie wielokrotnie dało się odczuć u pana nostalgię za ZSRR. Czy na historię Związku Radzieckiego nie rzucają się cieniem miliony ofiar „dyktatury proletariatu”?

Pan powinien wiedzieć, że nigdy nie byłem marksistą. Okres sowiecki był zawsze przedmiotem moich badań krytycznych. I krytycznie patrzę na tę epokę nadal. Jednak tego, co osiągnięto w czasie istnienia ZSRR, nie można porównywać z żadnymi innymi dokonaniami w historii świata. To jest fakt.

A gułagi? A świadectwa na ich temat?

Okres sowiecki przedstawia się jedynie jako koszmar: gułagi, represje, czystki itd. To ideologiczne fałszerstwo bez związku z rzeczywistością. Weźmy choćby „Archipelag Gułag” Sołżenicyna. To fałszowanie historii. Proszę zrozumieć – w procesie życiowym, nawet w niedługim przedziale czasu, mają miejsce miliony, miliardy faktów. I co robią fałszerze? Oni z tego miliarda wyciągają odrębne wydarzenia. Nie kłamią, ale z całego przepływu życia, z tego oceanu wydarzeń, wybierają fakty, które odgrywały zupełnie inną rolę niż ta, jaką się im teraz przypisuje. Tyle czasu upłynęło już od tamtych wydarzeń, a oni wciąż żują i przeżuwają: gułagi, zbrodnie, prześladowania… A to, że kraj przetrwał ogromną wojnę, stanął na nogi i został drugą potęgą planety, że dziesiątki milionów ludzi otrzymało wykształcenie, stało się inżynierami, profesorami, nauczycielami, lekarzami – tego wszystkiego może nie było? Nie jestem apologetą stalinizmu, domagam się jedynie prawdy. W Rosji z podręczników historii celowo i metodycznie wykreśla się wielki przedział naszych dziejów. Nie obejdzie się bez kary. Konsekwencje poniesie cały świat.

Jakie konsekwencje?

To oczywiste. Przekształcenie ludzkości w zbiorowisko idiotów. Będzie się intensyfikować manipulowanie masami ludzkimi za przyzwoleniem gospodarzy nowego świata. To już się staje możliwe, tu i teraz. Koszmar dzisiejszego świata nie tkwi w tym, że nadchodzi epoka postkomunistyczna. Lecz – że wielkimi krokami zbliża się epoka postdemokratyczna. Wszystkie najlepsze zdobycze świata zachodniego, demokracji, humanizmu, oświecenia są zagrożone.

Gdy pana słucham, przychodzi mi do głowy myśl, że pańskie opinie na temat ZSRR są równie śmiałe jak tych historyków, którzy kwestionują istnienie komór gazowych w Auschwitz. Mój niepokój – jako przedstawiciela narodu doświadczonego przez dwa totalitaryzmy XX-wieczne – budzi bagatelizacja ich zbrodni.

Dowodzenie, czym była III Rzesza, nie ma sensu. Tyle że Niemcy zostały na tę drogę popchnięte przez państwa zachodnie: USA, Wielką Brytanię… Czy myśli pan, że w innym razie Hitler zdecydowałby się na taką awanturę? Rzecz jasna – nie.

To teza typowa dla komunistycznej historiografii – kraje kapitalistyczne rzekomo ośmielały Hitlera, licząc, że wojna wykończy ZSRR.

Narastanie faszyzmu to bardzo skomplikowany historyczny proces, przed którego konsekwencjami uratował ludzkość dopiero ZSRR. Takie są fakty, mimo wszystkich negatywnych aspektów stalinizmu. A teraz świat może się przekształcić w dużo gorszy gułag niż ZSRR i III Rzesza. Według moich skromnych szacunków, w okresie od upadku komunizmu Rosja poniosła dużo większe straty niż w czasie samej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Po wojnie nastąpił w Rosji wysoki wzrost demograficzny. Dziś nie wiem, czy za 50 lat ostanie się choćby jeden Rosjanin.

p

*Aleksander Zinowiew (ur. 1922) – pisarz, socjolog, logik. W czasach ZSRR był jednym z najbardziej znanych dysydentów. W latach 70. opuścił Rosję Radziecką, by zamieszkać w Monachium. Jego najsłynniejsze utwory prozatorskie i eseje (m.in. „Przepastne wyżyny”, „Świetlana przyszłość”, „Homo sovieticus”) publikowane były przez polskie wydawnictwa podziemne i emigracyjne. Z czasem stał się krytykiem pierestrojki i polityki państw zachodnich. W roku 1999 wrócił do Moskwy, protestując w ten sposób przeciw interwencji wojsk NATO w Jugosławii.